OSWOIĆ DZIKIE ZWIERZĘ

Mam na imię Ola i od 13 lat choruję na schizofrenię. Tak, na schizofrenię. Mam w sobie takie dzikie zwierzę, które zwą schizofrenią paranoidalną. Nazwałam tą chorobę zwierzęciem, gdyż w taki sposób odczuwam moją przypadłość.

Gdy tylko dowiedziałam się o swoim ciężkim zaburzeniu, to bardzo mocno buntowałam się. Wiedziałam, że istnieje duże prawdopodobieństwo choroby, gdyż kilka osób z mojej rodziny już wcześniej zdiagnozowano na schizofrenię (predyspozycje genetyczne), ale mimo to, dopiero wtedy doszło do mnie, że ja też jestem tak bardzo chora. Ciągle płakałam i nie mogłam pogodzić się z tym, że to mnie spotkało. Nie wyobrażałam sobie dalszego swojego życia. Pomimo tych trudności, po pewnym czasie wkroczyła obojętność, aż wreszcie akceptacja swojego stanu.
Ok. Jestem chora.

Lekarze mówią, że zwierzę rozwija się od kliku lat, zanim da o sobie znać. Tak było i w moim przypadku. Z perspektywy czasu teraz potrafię to zobaczyć. Moje problemy zaczęły się w wieku nastoletnim, kiedy uczęszczałam do liceum. To był czas, gdy bardzo zamknęłam się w sobie. W szkole nie miałam dobrego kontaktu z rówieśnikami, czułam się odepchnięta. Dusiłam dużo w sobie. Po nocach płakałam, a moje myśli były nieujarzmione. Dotykały mnie myśli samobójcze, które od czasu do czasu niestety do dziś mi towarzyszą. Jednak teraz nie panują już one lecz ja. Dość rzadko pojawiały się omamy, i wówczas widziałam rzeczy, których inni nie widzą. Pytałam się o to inne osoby, i w taki sposób weryfikowałam co jest prawdą, a co nie. Teraz często potrafię zauważyć, że targają mną emocje, zmieniam zdanie, jestem chwiejna.

Jak funkcjonuję teraz?

Radzę sobie. Nie powiem, że dobrze. Myślę, że mogłabym lepiej. Jednakże, pomimo wszystko pracuję, dostałam pracę zdalną. Praca stacjonarna, nie okazała się w moim przypadku dobrym rozwiązaniem. Próbowałam różnych prac tj.: sprzątanie, prace magazynowe i biurowe, na stanowisku ekspedientki czy też recepcjonistki w gabinecie. W żadnej z tych prac niestety nie radziłam sobie psychicznie. Było to dla mnie zbyt duże obciążenie. Stres, ludzie dookoła, ciągłe uczucie wzroku innych na sobie. Dusiłam się w takich pracach, choć nigdy nikt z żadnej mówiąc kolokwialnie „nie wywalił mnie”, to i tak czułam się w nich po prostu źle. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko zaakceptować to, i zaczęłam szukać pracy zdalnej. W końcu znalazłam. Znalazłam miejsce, w którym czuję się bezpiecznie i mogę sumiennie wykonywać przydzielone mi obowiązki.
Staram się patrzeć na różne trudne sprawy oraz sytuacje życiowe z dystansu. Jednak jedna przykra sytuacja czy problem w relacji potrafi mnie wyprowadzić z równowagi. Dosłownie rozwalić na kawałki. Później przez dłuższy lub krótszy czas wracam to „siebie”. Jestem osobą bardzo wrażliwą i z tego, to też wynika. Mimo trudności próbuję to zaakceptować. Nawet te „zwierzątko”, które jest we mnie, wydaje mi się już nie jest takie straszne jak na początku. Oswajam je, staram się z nim żyć, głaskać, ujarzmiać, przytulać. Wtedy nie wydaje się już takie dzikie. Z czasem pokochałam siebie taką, jaką jestem.

Co mi pomaga pokonywać trudności?

Dużo siły do walki z trudnościami daje mi relacja z Bogiem. Często się modlę, uczestniczę we Mszy Świętej i adoracji. Wiem, że Jezus jest ze mną w moim cierpieniu i daje mi siłę. Razem z Nim mogę dźwigać mój codzienny krzyż. Modlitwa uspokaja moje sercu i odczuwam ogromny pokój.

Lubię spotkania z ludźmi, rodziną i znajomymi. Czasem zwykła rozmowa potrafi rozwiązać problem, który istnieje tylko w mojej głowie. Uczę się od bliskich mi osób dystansu w różnych sytuacjach, a także innego spojrzenia na dany problem.

Oprócz spotkań, pochłaniają mnie pasje. Mam dwie pasję: muzyka (a dokładnie śpiew) i poezję. Kiedy śpiewam zapominam o wszystkim, o trudnościach, o zmaganiach życia codziennego i oddaję się temu cała. Słuchanie muzyki uspokaja mnie, odpręża i relaksuje. Zaś czytanie i pisanie wierszy, to dla mnie niezwykła frajda i sposób na odreagowanie emocji.

Drodzy czytelnicy, jeśli ktoś z Was choruje na schizofrenię lub inne choroby i zaburzenia psychiczne to nie znaczy, że jest już skreślony z życia, a jego egzystencja nie ma sensu. Grunt, to dobrze dobrane leki, przerobienie swoich trudności, a przede wszystkim to nauka pokochania siebie takim, jakim się jest. Ważne jest, aby zaakceptować stan, w którym się człowiek znajduje. Choroba nie określa mnie w całości, jest tylko częścią mnie. Ja nie jestem tylko, i wyłącznie chorobą. Jestem osobą, która chce żyć, spełniać marzenia i tworzyć zdrowe, piękne i głębokie relacje. Być może więcej pracy i wysiłku muszę w to wkładać, ale przecież zdrowi ludzie także mają dużo osobistych problemów. Choroba to pewien dodatek, gratis i tego się trzymajmy.

…………………………

Fot. Canva

9862